Dla potrzeb niniejszego wpisu i ukazania pewnego zjawiska można wskazać dwa modele wspierania instytucji państwowych przez organizacje pozarządowe w realizacji działań na rzecz społeczności. Jeden model związanych jest z systemem zadań zleconych, drugi – z dobroczynnością. Oba modele są – według nas – mocno, pisząc delikatnie, niedoskonałe.
Pierwszy model powiązany jest przede wszystkim z ustawą o pożytku i systemem zadań zleconych. W modelu tym – pisząc oczywiście w pewnym uproszczeniu – zadania publiczne, np. z zakresu pomocy społecznej, edukacji, czy kultury, przekazywane są do realizacji organizacjom pozarządowym. Przekazanie do realizacji następuje wraz z przekazaniem finansowania. Finansowanie w zdecydowanej większości przypadków nie wystarcza, aby tylko z tych środków organizacja pozarządowa realizowała zadania. Organizacja musi sama zadbać o dodatkowy personel – angażując osoby, które będą pracować za darmo (wolontariuszy). Organizacja musi zapewnić sobie sprzęt do realizacji – prowadzenie biur w prywatnych domach, jeżdżenie własnymi samochodami, korzystanie z prywatnych telefonów i laptopów, to standard. Co kluczowe – to nie są sytuacje przejściowe. Organizacje w takim modelu funkcjonują latami, nie potrafiąc „dorobić” się nawet własnego biura, nie tworząc struktur instytucji – bazując wyłącznie na osobach, działaczach będących jednocześnie członkami zarządów, koordynatorami, wolontariuszami i specjalistami w danej dziedzinie. Państwo na poziomie centralny i samorządy na poziomie lokalnym nie pomagają w budowaniu sobie w organizacjach partnerów. Mimo, że organizacje pozarządowe dają od siebie dużo więcej, niż otrzymują.
Drugi model wsparcia instytucji państwowych przez organizacje pozarządowe, to działania dobroczynne. W tym modelu nie ma już praktycznie w ogóle mowy o wzajemnej pomocy. Organizacje – borykając się z tymi samymi problemami, co przy zadaniach zleconych, a dodatkowo z brakiem jakiegokolwiek realnego i trwałego wsparcia ze strony administracji – aparat państwowych wyręczają. I tu sytuacja jest niezmienna od lat.
Wobec powyższego, tym mocniejsza jest legitymacja organizacji do tego, żeby patrzeć władzy na ręce, sprawdzać, jak wydatkowane są środki i krytykować, jeżeli wydatkowanie to nie służy budowaniu dobrego systemu wsparcia.
W tym miejscu ponownie – jak przed tygodniem – oddajemy głos Piotrowi Frączakowi.
***
Piotr Frączak[su_spacer size=”10″]
„Trzeci sektor w III Rzeczypospolitej. Wybór artykułów 1989-2001”
PAŃSTWO ŻEBRACZE [s. 56-58]
10 grudnia w Hotelu Mariott w Warszawie odbyła się konferencja „Pozyskiwanie funduszy dla szpitali wśród społeczności lokalnej” zorganizowana przez Fundację „Przyjaciele Szpitala Dziecięcego przy Litewskiej”. Jej celem było propagowanie doświadczeń fundacji wśród pracowników szpitali z całej Polski. Organizatorzy tak opisywali potrzebę zakładania fundacji wspierających placówki służby zdrowia: „W szczególny sposób kryzys dotknął sektor opieki zdrowotnej, który i tak w większości krajów tego regionu Europy nigdy nie cierpiał na nadmiar pieniędzy. Wraz z upadkiem poprzedniego systemu, a co za tym idzie, budżetu centralnie planowanego, tradycyjny strumień środków kierowanych na publiczną opiekę medyczną, który nigdy nie był zbyt obfity, zaczął wysychać. Pojawiło się pytanie: co dalej? Pozwolić na dalszy upadek placówek służby zdrowia? Czy też szukać innych możliwości rozwiązywania problemów, z jakimi przyszło się zmagać instytucjom publicznym? Na szybką poprawę sytuacji finansów państwa, czego efektem mogłoby być silniejsze wsparcie środkami budżetowymi placówek służby zdrowia, trzeba będzie jeszcze długo poczekać. Do tego czasu instytucje te będą wymagać wsparcia pozabudżetowymi środkami”.
Czy tak jest rzeczywiście? Czy zbiórki na szpitale, szkoły, domy kultury, akcje takie, jak Zima dzieciaków czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, rzeczywiście wspomagają reformy, czy też wręcz przeciwnie? Takie pytania pojawiają się czasami, ale w atmosferze radości, że oto znów udało się komuś pomóc, nie znajdują zrozumienia.
Janina Ochojska (Gazeta Wyborcza z 8 listopada 1996 r.) pisze na temat akcji Zima dzieciaków: „skoro najwyżsi urzędnicy państwowi chcą pokazać się z dobrej strony i zbierać pieniądze na ulicach, pozwólmy pokazać się im ze strony jeszcze lepszej – niech zamiast topić pieniądze powiedzmy w BGŻ, oddadzą je domom dziecka. W końcu nie żądamy od nich wiele – tylko wywiązania się z podstawowych zobowiązań. Wtedy będzie można zrobić następny krok i przeznaczyć pieniądze zebrane dzięki społecznej ofiarności na to, czego w domach dziecka brakuje, a czego kupienia z pewnością od państwa oczekiwać nie możemy”.
I co się dzieje – zbierane społecznie pieniądze idą na ubranie, wyżywienie, opał. Ministerstwo Edukacji zaś dofinansowuje akcję organizowaną przez ZSP Choinka dla dzieciaków dla wychowanków domów dziecka (ZSP ubiegało się o dotację z MEN w wysokości 100 000 nowych złotych). Inicjatywę niewątpliwie potrzebną, ale nie w sytuacji, gdy społeczeństwo ratuje niedofinansowane przez to ministerstwo domy dziecka.
System służby zdrowia, edukacji, kultury jest w Polsce ciągle źle zorganizowany i – w obliczu strajków lekarzy, protestów nauczycieli – nie jest to dla nikogo tajemnicą. Konieczna jest kontynuacja reform, a społeczne wsparcie dla upadających jednostek budżetowych bez społecznej kontroli dystrybucji środków to syzyfowa praca. Jeżeli NIK oskarża Ministerstwo Zdrowia o niegospodarność np. przy zakupie sprzętu, to wspaniała skądinąd idea Orkiestry Świątecznej Pomocy może budzić wątpliwości. Czy rzeczywiście mamy z własnych pieniędzy finansować to, co mogłoby być sfinansowane z naszych podatków?
(…) Niewątpliwie społeczna pomoc domom dziecka, szpitalom, szkołom jest przejawem wrażliwości społecznej, zaangażowania wielu ludzi na rzecz innych. Nie może jednak zastąpić zmian systemowych państwa, gdzie wpływy ze zbyt wysokich podatków nie pokrywają nawet minimum potrzeb, których zaspokojenie jest tego państwa obowiązkiem. Musimy mieć świadomość, że w tym przypadku de facto państwo wyciąga do nas rękę prosząc o kolejne datki. To, że robią to w jego imieniu organizacje pozarządowe, ma swoje konsekwencje. Biorą one tym samym na siebie nie tylko odpowiedzialność za sensowne wydatkowanie zebranych funduszy. Powinny również czuć się zobowiązane do kontrolowania, na co przeznaczono zaoszczędzone w ten sposób budżetowe środki. W innym wypadku ofiarność społeczeństwa nie przyniesie trwałej poprawy.
Zdajemy sobie sprawę, co podkreślał na wspomnianej wyżej konferencji dyrektor wykonawczy Fundacji „Przyjaciele Szpitala Dziecięcego przy Litewskiej” prof. Adam Jelonek, iż „realia dowodzą, że nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie filantropia rzeczywiście przenika życie Amerykanów, wpływy z tej działalności np. dla służby zdrowia, przynoszą rocznie około 11 miliardów dolarów, co w porównaniu z całkowitymi rocznymi wydatkami w tym sektorze, wynoszącymi bilion dolarów, stanowi nikły procent. Tak więc wpływy z działalności filantropijnej nie zwalniają z odpowiedzialności za opiekę zdrowotną właściwych instytucji decyzyjnych”. Czy jednak zdają sobie z tego sprawę przedstawiciele tych instytucji, i co robią, aby wyżebrane od społeczeństwa dofinansowanie nie było jedynie ciągłym łataniem dziur w za małej marynarce?
[su_spacer size=”10″]