Trzeci sektor w III Rzeczypospolitej (cz. I)

W 2002 roku w ramach działalności Centrum Informacji dla Organizacji Pozarządowych BORDO wydana została publikacja „Trzeci sektor w III Rzeczypospolitej. Wybór artykułów 1989-2001” będąca zbiorem artykułów Piotra Frączaka.

W 2002 roku w ramach działalności Centrum Informacji dla Organizacji Pozarządowych BORDO wydana została publikacja „Trzeci sektor w III Rzeczypospolitej. Wybór artykułów 1989-2001” będąca zbiorem artykułów Piotra Frączaka, które ukazywały się na łamach czasopisma Asocjacje i innych pism związanych z działalnością sektora pozarządowego.

Publikacja z jednej strony wprowadza w najważniejsze zagadnienia w myśleniu o społeczeństwie obywatelskim, z drugiej daje doskonały obraz kształtowania się sektora po 89 roku w Polsce, ukazując jakie dylematy towarzyszyły powyższym procesom. Obraz jest tym bardziej intensywny i wiarygodny, że Piotr Frączak jest jedną z niewielu osób w sektorze łączącą wiedzę teoretyczną z praktyką działania społecznego. Co uderzające – mimo upływu lat, wiele z ukazanych w publikacji dylematów i refleksji aktualnych jest do dziś. Łącznie z tym, że wspomniane dylematy wciąż wybrzmiewają wyłącznie w niewielkich kręgach działaczy. Zdecydowanej większości z nas, często zajętej bieżącą działalnością, realizacją projektów i dostosowywaniem się do niezwykle szybkiego tempa dokonywanych zmian regulacji prawnych, umyka całościowy obraz sektora.

Pełna treść publikacji dostępna jest tutaj: „Trzeci sektor w III Rzeczypospolitej. Wybór artykułów 1989-2001”. My, z uwagi na format, przytaczać będziemy tylko wybrane fragmenty, gorąco zachęcając do zapoznania się z całością wydawnictwa. Każdorazowo – w nawiasie – informujemy z jakich konkretnie stron publikacji pochodzi przytaczany fragment. Wreszcie – w przytaczanych fragmentach, znowu z uwagi na format, pomijamy przypisy. W samym tekście nie dokonujemy żadnych zmian.

W tym tygodniu przytaczamy fragment dotyczący opisu dwóch tendencji w myśleniu o społeczeństwie obywatelskim. Fragment wydaje się szczególnie interesujący obecnie, w momencie kiedy o sektorze szerzej mówi się w kontekście podziałów politycznych. Jak wskazuje Piotr Frączak – nie jest to jedyna, a możne nawet – nie jest to najważniejsza, linia podziału w myśleniu o społeczeństwie obywatelskim. To ważne – przeniesienie ciężaru dyskusji na ten wskazany w przytoczonym fragmencie aspekt, „uwalnia” nas od bieżącego sporu politycznego, tym mocniej sektor upodmiotawiając.

***

Piotr Frączak[su_spacer size=”10″]
„Trzeci sektor w III Rzeczypospolitej. Wybór artykułów 1989-2001”

IDEOLOGIA TRZECIEGO SEKTORA (MIĘDZY TRZECIĄ SIŁĄ A TRZECIĄ DROGĄ) [s. 37-45]

Mówiąc o ideologicznych różnicach w ramach trzeciego sektora zazwyczaj myśli się o podziałach politycznych czy światopoglądowych. Chciałbym zaprezentować trochę inne spojrzenie, które pozwala analizować dynamikę rozwoju instytucji społeczeństwa obywatelskiego w Polsce jako wypadkową dwóch tendencji w myśleniu o społeczeństwie obywatelskim. Są to idee, które konkurując ze sobą wzmacniają cały ruch.

W poszukiwaniu korzeni

Alexis de Tocqueville w swoim, niewątpliwie ważnym dla tworzącej się samoświadomości społeczeństwa obywatelskiego, dziele „O demokracji w Ameryce” tak porównuje Francję i Stany Zjednoczone: „Kiedy pierwszy raz usłyszałem w Stanach Zjednoczonych, że sto tysięcy ludzi publicznie zobowiązało się, że nie będą używać alkoholu, rzecz wydała mi się raczej zabawna i nie mogłem z początku zrozumieć, dlaczego ci tak wstrzemięźliwi obywatele nie zadowolili się po prostu piciem wody we własnym domowym zaciszu. W końcu pojąłem, że sto tysięcy Amerykanów, zaniepokojonych wzrastającym wokół pijaństwem, postanowiło dać przykład abstynencji. (…) Można przypuszczać, że gdyby te sto tysięcy ludzi żyło we Francji, każdy z nich zwróciłby się do rządu z prośbą o sprawowanie nadzoru nad karczmami na terenie królestwa” (de Tocqeville, 1976). W istocie mamy tu do czynienia z dwoma różnymi typami bycia obywatelem.

Mamy więc model społeczeństwa budowanego od dołu, obok państwa. Historycznie modelowi temu odpowiada amerykański sposób budowania społeczeństwa obywatelskiego, wynikający w dużej mierze z ograniczonych możliwości (np. ze względu na ogromny obszar terytorialny, nierównomierne zaludnienie) oddziaływania władzy centralnej. Voluntary associations, tak wysoko cenione przez de Tocqueville’a, rozwijały się zupełnie swobodnie, mimo że zostały zalegalizowane dopiero w 1886 r., czyli 55 lat po jego amerykańskiej podróży. Ich znaczenie, zarówno w wymiarze lokalnym, jak i ogólnokrajowym, było ogromne. Równoległość procesu powstawania państwa i społeczeństwa obywatelskiego dawała temu ostatniemu naturalną niezależność, zwiększała rolę organizacji pozarządowych.

Inny model ukształtował się we Francji. Zwycięstwo tendencji centralistycznych w rewolucji, a następnie jej upadek, spowodowały, iż głównym motorem zmian stała się biurokracja państwowa. Co prawda, odbywało się to pod wpływem nacisków oddolnych (tajne stowarzyszenia, kolejne bunty i rewolucje), ale realizowane było przez odgórne decyzje. Decentralizacja państwa francuskiego w latach siedemdziesiątych zwiększyła znacząco rolę organizacji, ale jako wykonawcy zadań państwowych. Społeczeństwo obywatelskie jest tu integralną częścią państwa – działa o tyle, o ile wykonuje zadania państwa, kontroluje administrację publiczną, inicjuje zmiany, które są w istocie reformą systemu państwowego. Wydaje mi się, że ta wizja dwóch krańcowości w myśleniu o społeczeństwie obywatelskim jest dobrą podstawą do analiz, choć jak podaje np. Ewa Leś: „według Seibla dychotomiczny model społeczeństwa przedstawiony przez Tocqueville’a, zgodnie z którym to albo wokół państwa, albo stowarzyszeń tworzy i rozwija się społeczeństwo, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości niemieckiej” (Leś, 1998). Wydaje się jednak, że neokorporacyjny model niemiecki jest jedynie pewną mutacją europejskiego myślenia o miejscu trzeciego sektora. Podobne rozróżnienie cytuje za Helmutem Anheierem Iwona Ilczuk: „W krajach takich jak Francja, Niemcy i Włochy prawodawstwo oparte jest na przepisach prawa cywilnego. Kraje te przez wieki znajdowały się pod wpływem Kościoła katolickiego i silnego państwa. Ich organizacje pozarządowe są tworzone przeważnie przez instytucje państwowe lub w różny sposób z nimi powiązane. Drugą grupę krajów (…) stanowią kraje prawa zwyczajowego: Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Australia. Tworzony w nich sektor non-profit jest oparty na zasadach filantropii i konkurencyjności. Instytucje sektora non-profit upodabniają się raczej do firm prywatnych niż do agend rządowych. Nawet wówczas, gdy rząd wspiera sferę społeczną, czyni to zazwyczaj za pośrednictwem instytucji non-profit”. (Ilczuk, 1995)

Próbując mówić o ideologii trzeciego sektora w Polsce warto więc odnieść się do zasygnalizowanej przez de Tocqueville’a historycznej dychotomii. Równocześnie jednak musimy pamiętać, że w tej chwili – jak podkreśla Krzemiński – rzecz jasna, europejskie i amerykańskie modele demokratycznego ładu społecznego przemieszały się ze sobą i w praktyce upodobniły się do siebie. Przy czym nie oznacza to, że zanikły wszystkie różnice. Krzemiński na przykład dopatruje się tych różnic w tradycji, gdyż: „trudno zatrzeć oświeceniowo-rewolucyjną podstawę demokracji francuskiej, odbiegającą od głębokiej wiary Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki”. (Krzemiński, 1988)

Tak czy inaczej, zasadniczą różnicę pomiędzy tymi modelami można streścić w alternatywie: społeczeństwo obywatelskie jako uzupełnienie państwa czy też jako element państwa demokratycznego. Samo pojęcie trzeci sektor zbyt oczywiście narzuca pierwsze rozwiązanie jako jedyne (trzeci, tzn. poza państwem i poza rynkiem). Wydaje się, że taka oczywistość jest myląca. Po pierwsze, ponieważ jak zwrócił na to uwagę prof. Andrzej Siciński na spotkaniu „Trzeci sektor – NGOs – organizacje społeczne”: „posługujący się tym określeniem rzadko chyba są świadomi, iż związane jest ono ściśle z koncepcjami [marksisty – przyp. PF] Antonio Gramsciego” (Trzeci sektor NGO…, 1997) – o tym jeszcze słów kilka na koniec. Po drugie zaś, pamiętajmy o zabawnej puencie, jaką historia dopisała do przytoczonego przez de Tocqueville’a porównania – to w Stanach Zjednoczonych w efekcie nacisków zorganizowanych obywateli rząd wprowadził prohibicję.

Między samopomocą a partycypacją

Mamy więc, mimo wspólnej terminologii, myślenie o sektorze pozarządowym nie tylko w kategorii trzeciego sektora, ale także trzeciej siły w ramach państwa. Organizacje pozarządowe w tym ostatnim rozumieniu nie tylko wychodzą poza typową dychotomię państwowe-prywatne, ale także poza myślenie o polityce w partyjnych kategoriach rząd-opozycja. Wielokrotnie stykałem się na różnych konferencjach z tymi dwoma skrajnymi stanowiskami. Jedni wołali „nic nie chcemy od państwa, chcemy jedynie, aby nam nie przeszkadzano głupimi regulacjami prawnymi, zbytnią biurokracją, nadzorem administracyjnym”, drudzy zaś podkreślali konieczność „udziału państwa w finansowaniu realizacji zadań państwowych przejmowanych przez organizacje pozarządowe”, „bardziej światłej polityki państwa”. To podstawowa różnica w myśleniu o sektorze. Ma ona bardzo konkretne konsekwencje.

Nieraz dawałem wyraz przekonaniu, iż zupełnie zgodne z duchem myślenia „pozapaństwowego” publiczne zbiórki na rzecz dofinansowania państwowych szpitali, państwowych domów dziecka itd. w naszych warunkach (mimo spektakularnych sukcesów) budzą poważne wątpliwości. Dlaczego? Bo np. w efekcie umożliwiają niegospodarne dysponowanie środkami budżetowymi przeznaczonymi na ten cel. Warto zadać sobie pytanie, czy ogromne sumy zebrane przez organizacje pozarządowe, a przekazane np. na zakup sprzętu do szpitali zaliczyć należy do budżetu trzeciego sektora czy też państwa, a może prywatyzowanych szpitali? Zasadność pewnych działań nie zależy jedynie od tego, czy znajdują poparcie w społeczeństwie i u sponsorów, lecz także od innych przesłanek, np. formy funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Dobrze jest wyraźnie oddzielić to, co jest obowiązkiem państwa wobec obywateli, od tego, co chcąc nie chcąc obywatele muszą wziąć na siebie. Amerykański system, w którym trzeci sektor to także szpitale i szkoły wyższe, uzasadnia utrzymywanie tych instytucji ze środków pozabudżetowych. Inaczej jest w krajach europejskich, w których nie jest to problem obywateli, lecz państwa (państwo socjalne). To problemem administracji jest zdobyć środki na utrzymanie tych instytucji. Oczywiście organizacje obywatelskie mogą przejąć obowiązki państwa, ale wraz z odpowiednimi środkami. Wspomaganie budżetowych instytucji przez obywateli powinno pociągać za sobą zwiększoną kontrolę nad działalnością państwa. W przeciwnym razie takie zbiórki są jedynie kolejnym podatkiem, tyle że dobrowolnym, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze (np. na służbie zdrowia) administracja może przeznaczyć na dowolne, niekoniecznie akceptowane przez obywateli cele.

Spróbujmy więc opisać podstawowe różnice między dwoma rodzajami myślenia o sektorze. Z jednej strony, mamy samoorganizację widzianą jako forma samopomocy (rozumianej szeroko łącznie z pomocą dla samopomocy), z drugiej samoorganizację rozumianą jako forma partycypacji obywatelskiej, tworzenie ciał pośredniczących, niepolitycznej reprezentacji. Pierwsza to głównie sposób rozwiązywania problemów społecznych, druga to najczęściej forma artykulacji i reprezentacji interesów zarówno własnych, jak i określonych grup upośledzonych (advocacy), a wreszcie interesu wspólnego czy dobra wspólnego.

Aby pokazać różnice między tymi modelami, zwróćmy uwagę na niektóre ich cechy. Mamy więc raczej kapitalistyczną wizję samozaradności (z odwoływaniem się do jednostki jako najlepiej dbającej o własne interesy) w opozycji do podejścia solidarystycznego, gdzie dobro wspólnoty umożliwia realizację celu jednostkowego. Oznacza to perspektywę prywatnej inicjatywy, drobnej przedsiębiorczości i np. z założenia wspomagających konsumpcję kas zapomogowo-pożyczkowych, w przeciwieństwie do np. różnego typu spółdzielni (od mieszkaniowych po spółdzielnie producentów i konsumentów) i innych form gospodarki społecznej (w tym np. towarzystw ubezpieczeń wzajemnych).

W obu podejściach myśli się o partycypacji pracowniczej, lecz w pierwszym przypadku jest to raczej forma akcjonariatu (np. ESOP – Employee Stock Ownership Plans), w drugim zaś jakieś formy demokracji przemysłowej.

Jak już wspomnieliśmy, w jednym modelu placówki usług publicznych bardziej przypominają prywatny biznes, w drugim – państwową instytucję.

I na koniec to, co ma bezpośredni związek z infrastrukturą. Formy organizacyjne w pierwszym modelu to raczej nieformalne grupy samopomocowe i duże prywatne fundacje realizujące wizje fundatorów, w drugim zaś – demokratyczne struktury zrzeszeniowe – stowarzyszenia i związki. Na krańcach, z jednej strony, mamy model pluralistyczny, gdzie organizacje działają w dużej mierze niezależnie od siebie, wykorzystując do walki o swoje interesy struktury polityczne i tradycyjny lobbing, korzystając raczej z działających na zasadach „parakomercyjnych” instytucji wspierających i współdziałając jedynie w realizacji konkretnych działań. Z drugiej strony – model neokorporacyjny, w którym organizacje siłą wspólnego działania wymuszają zmiany polityki rządu (np. w Niemczech mechanizm ten jest na stałe wpisany w system polityczny), tworzą organizacje przedstawicielskie mogące reprezentować zrzeszone organizacje i opierają współdziałanie na celach długofalowych politycznych.

Czy w Polsce mamy do czynienia z konfliktem tych dwóch modeli?

Po 1989 r. inicjatorzy działań obywatelskich chętnie czerpali z doświadczeń różnych krajów. Razem z pomysłami przejmowaliśmy podstawowe założenia ideologiczne. Chciałbym przypomnieć tu dwa wydarzenia, które miały miejsce nieledwie dziesięć lat temu.

We wrześniu 1989 r. na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się, z inicjatywy Stowarzyszenia Solidarité France-Pologne, konferencja „Zasady funkcjonowania ruchu stowarzyszeniowego, której efektem było powstanie Biura Informacji o Fundacjach i Stowarzyszeniach BIFIS oraz przekształcenie się powielaczowego „Biuletynu Inicjatyw Społecznych” w miesięcznik Asocjacje.

W marcu 1990 r. odbywa się w Gdańsku I Polsko-Amerykańska Konferencja Samopomocy Społecznej, a w maju wychodzi pierwszy numer Pisma Samopomocy POMOST wydawanego przez Wojewódzki Zespół Pomocy Społecznej w Gdańsku.

Te dwa wydarzenia być może nie są wystarczająco reprezentatywne, ale wyraźnie pokazują tę początkową dwoistość sektora. Co prawda, mimo chwilowej równoległości czy alternatywności pojęć „organizacje samopomocy” i „ruch stowarzyszeniowy” (i np. w analogii „ruch ekologiczny”) połączyły się z czasem w jedno – „organizacje pozarządowe”. Jednak podział ten nie do końca stracił na znaczeniu. Niewątpliwie samopomocowe są np. korzenie Sieci SPLOT (co widać chociażby w pierwotnych nazwach: Bank Inicjatyw Samopomocowych – późniejszy KLON, Biuro Obsługi Ruchów Samopomocowych BORIS, Lubelski Ośrodek Samopomocy LOS). Tu wypowiedź Andrzeja Jurosa jest charakterystyczna: „Rodzący się tzw. trzeci sektor po stosunkowo krótkim czasie odszedł od nazwy organizacje samopomocy społecznej na rzecz kiepskiej kalki językowej organizacje pozarządowe. Zrezygnowano z akcentowania istoty i roli samopomocy na rzecz umiejętności technicznych. (…) należy wyraźnie odróżnić etykę samopomocy społecznej od etyki, jaka obowiązuje tzw. organizacje pośrednie (…) (LOS nr 3/1996).

Z drugiej strony, ciągle są widoczne równie przejawy myślenia w innym duchu, i tak np. w ruchu towarzystw regionalnych widać przekonanie, że „jest w Polsce potrzebny silny ruch stowarzyszeniowy postrzegany jako jeden z segmentów pluralistycznego modelu życia społecznego. Potrzebny jest jako zbiorowe przedsięwzięcie zmierzające do ustanowienia nowego porządku rzeczy. Musi on wyrastać z niezgody na zastany stan spraw. Niech powstaje z niepokoju, niech siłę swą czerpie z niezadowolenia bieżącą formą życia oraz nadziei i tęsknoty do nowych jego kształtów” (A.J. Omelaniuk, 1998). W podobny sposób (w ogólnych zarysach) myślą np. ekolodzy.

Nie jest to oczywiście jedynie różnica pomiędzy branżą kultury (czy ekologii) a pomocy społecznej (czy zdrowia). Te podziały idą w poprzek branż. I tak np. wiele organizacji z zakresu kultury uzupełnia zadania państwowego mecenatu w kulturze, a z drugiej strony, część organizacji socjalnych (sztandarowym przykładem mogą tu być np. organizacje bezrobotnych) próbuje nie tyle (czy nie tylko) realizować pewne możliwości samopomocy, ile poprzez swoją działalność (np. parapolityczną) wpływać na tworzenie tych możliwości.

Obydwa modele tylko w pewnym stopniu mogą być postrzegane jako konkurencyjne. Tylko wtedy, gdybyśmy mówili o sporach ideologicznych dotyczących wzajemnych proporcji udziału obu wizji w tworzącym się układzie społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Jednak taka debata się nie odbyła, a środowisko działaczy nie jest zainteresowane jej prowadzeniem. Praktycznie mieliśmy do czynienia z jednym dość burzliwym sporem – instytucje wspierające kontra struktury „parasolowe”.

Z jednej strony padały argumenty o niedemokratyczności rozwiązań proponowanych przez ośrodki wsparcia, z drugiej – mówiono o konieczności powolnego dojrzewania ruchu do takich form reprezentacji (a czasem wręcz o personalnym i ambicjonalnym podłożu ataku „parasolowców”). Nie udało się jednak tej dyskusji wpisać w szersze widzenie roli trzeciego sektora w III Rzeczypospolitej i dlatego też nie przyniosła ona jasnego określenia stanowisk – poza deklarowanymi preferencjami co do form współpracy. Mamy więc w tej chwili pasującą raczej do modelu samopomocowego pluralistyczną strukturę trzeciego sektora. Co prawda, powstają np. związki stowarzyszeń organizacji socjalnych, głównie we współpracy z Niemcami (co oznacza, że częściowo za ich pieniądze). Mogłoby to sugerować możliwość ewoluowania, przynajmniej branży socjalnej, w kierunku rozwiązań korporacyjnych. Jednak słabość „polityczna” takich wielkich, posiadających zaplecze w wielu organizacjach struktur (jak Krajowa Rada Osób Niepełnosprawnych czy Krajowa Rada Towarzystw Regionalnych), każe sceptycznie patrzeć na te wysiłki.

Ważne z tego punktu widzenia są doświadczenia ruchu FIP, w tym i I Ogólnopolskiego Forum Inicjatyw Pozarządowych, które dowiodły, iż można znaleźć płaszczyznę współpracy. Jednak późniejsza działalność ruchu FIP-owskiego poszła niestety w kierunku tworzenia centrów informacyjnych, a nie zakładanej pierwotnie formuły nieskrępowanej wymiany myśli. Przyczyniły się do tego również próby instytucjonalnego zbliżenia z najsilniejszą strukturą samopomocową – z uwagi na personalną i organizacyjną integrację z nurtem samopomocowym (chodzi tu o instytucjonalną współpracę z Siecią SPLOT) co w jakimś stopniu, w moim przekonaniu, pozbawiło ruch społeczny jego własnej dynamiki. Myślę jednak, iż przygotowane przez Stowarzyszenie na rzecz FIP Memorandum, w którym po dość wyraźnych kontrowersjach wokół projektu ustawy o działalności pożytku publicznego (wiele z prowadzonych wówczas dyskusji można by ogólnie rozpisać na dyskurs pomiędzy wizją samopomocy a partycypacji) znów odnajduje się wyważone stanowisko reprezentujące interesy całego trzeciego sektora. To dobra wróżba przed zbliżającym się II OFIP.

Trzeci zapomniany model, czyli pozarządowa rewolucja

Jest jeszcze jeden model trzeciego sektora, o którym zazwyczaj się nie mówi, choć to właśnie od teoretycznej wizji tego modelu, sformułowanej przez Gramsciego a mówiącej o rewolucyjnym przejęciu roli państwa przez społeczeństwo obywatelskie, wywodzi się, jak już wspomnieliśmy, samo pojęcie. Jednak to nie teoretyczne konstrukcje decydują o tym, że jest to model wart przedstawienia. Historia rewolucji pokazała, od Rewolucji Francuskiej zaczynając, że społeczeństwo obywatelskie – w sytuacji gdy władza państwowa upada – próbuje tworzyć oddolne struktury władzy – nazywane najczęściej radami. Rady to w istocie samorząd budowany od dołu. Najpierw w fabryce czy w osiedlu, później w dzielnicy i mieście, na koniec na poziomie ogólnokrajowym. To o tym, jako o próbach budowy społeczeństwa obywatelskiego metodą amerykańską w warunkach europejskich, pisała Hannah Arendt: „Jak w przypadku umów, stowarzyszeń i konfederacji w historii Ameryki Północnej okresu kolonialnego, tak i tutaj obserwujemy, w jaki sposób zasada federacji, zasada związku i przymierza pomiędzy odrębnymi jednostkami pojawia się na gruncie samego działania, nie zaś pod wpływem teoretycznych spekulacji o możliwości powstania rządu republikańskiego na dużych obszarach. (…) Wspólnym celem było stworzenie nowej formuły politycznej, nowego systemu republikańskiego, który opierałby się na »podstawowych republikach« w taki sposób, że władza centralna nie pozbawiałaby ciał ustawodawczych ich pierwotnej władzy do stanowienia” (Arend, 1986). Aby jednak nie wiązać tych form samoorganizacji jedynie z historycznymi rewolucjami, warto przypomnieć np., że były to w 1956 roku najdłużej bronione wyspy wolności w trakcie antysowieckiej rewolucji na Węgrzech. W podobny sposób organizowało się społeczeństwo obywatelskie w Polsce, zarówno w 1980 r. (idea samorządu pracowniczego – przynajmniej jeden z jej głównych nurtów – i strajku czynnego), jak i w roku 1989 (ruch Komitetów Obywatelskich). Nic więc dziwnego, iż zarysowany przez opozycję antykomunistyczną lat osiemdziesiątych „ideał społeczeństwa obywatelskiego, zasadniczo niesprzeczny z tradycją chrześcijańskiej Europy, paradoksalnie bliższy jest amerykańskiemu wcieleniu ładu demokratycznego” (Ireneusz Krzemiński, 1988). Bitwa o Komitety Obywatelskie i samorządy pracownicze z przyczyn ideologicznych pomijana jest w większości opracowań milczeniem (wszak e przegrani nie mają racji). Odwołania do programu Solidarności z 1981 r. „Samorządna Rzeczpospolita” opierają się jedynie na chwytliwym haśle, a nie istocie tamtego dokumentu, w którym samorząd pracowniczy był co najmniej równie ważny jak samorząd terytorialny. Łatwość, z jaką zapomina się o tych rewolucyjnych formach społeczeństwa obywatelskiego, nie jest tylko polską specyfiką (jeszcze raz odsyłam do pozycji Hannah Arendt), choć właśnie doświadczenia polskie po raz kolejny potwierdziły żywotność (i jednocześnie krótkotrwałość) tych form samoorganizacji.

Zwracam państwu uwagę na ten trzeci model społeczeństwa obywatelskiego nie tylko z szacunku dla prawdy. Myślenie o takim modelu (oczywiście raczej nie w czystej postaci) bliskie jest wielu radykalnym środowiskom młodzieżowym, w tym np. ekologicznym i kulturalnym (czy może raczej „kontrkulturowym”), i choćby w ten sposób obecne jest w myśleniu o trzecim sektorze.

Myślę, że gdzieś pomiędzy dwoma omówionymi wyżej, głównymi modelami (i może trochę – ze względu na solidarnościowe sentymenty i coraz większy aktywny udział młodzieży w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego – także i trzecim) tworzy się nasza pozarządowa rzeczywistość. Trochę szkoda, że bez naszej świadomości.

[su_spacer size=”10″]

[su_spacer size=”30″]