ASOS, FIO, RPO – za udział w komisjach oceny ofert składanych w tych konkursach osoby otrzymują wynagrodzenie. W szeregu innych konkursów – ministerialnych, unijnych i części prywatnych, również przewidziana jest odpłatność. To teraz ręka w górę, kto otrzymał wynagrodzenie za udział w komisji oceny ofert w gminie?
Udział w gminnej komisji konkursowej wcale nie jest prosty. Osoba, która nie ma doświadczenia w działaniach w ramach podobnych gremiów i nie zna kultury organizacyjnej samorządu z reguły ma obawy przed zgłoszeniem. Trzeba przyjść do grona mniej lub bardziej nieznajomych osób, które – chcąc nie chcąc – poza ocenianiem wniosków, ocenią też osobę, która im w tej ocenie towarzyszy, a przede wszystkim – wiedzę tej osoby. To nie jest komfortowa sytuacja. Wchodzimy w grupę, która dobrze się zna, która może być nieco podejrzliwa, nie do końca ufna. To zrozumiałe. Oni – widują się dzień w dzień, my może i znamy ich twarze, może z niektórymi jesteśmy nawet „na ty”, ale to nie wystarczy – musimy pokazać, że my też umiemy, też rozumiemy przepisy, też znamy zasady. Że będziemy przydatni.
Jeżeli już jesteśmy co do tej swojej przydatności w miarę przekonani, musimy mieć czas. Jeżeli pracujemy na etacie, raczej nie obędzie się bez wzięcia dnia urlopu. W przypadku, gdy na dany konkurs wpłynie sporo ofert – może i dwóch, trzech dni. Założenie, że zdążymy w godzinę lub dwie, raczej nie jest słuszne.
Siedzimy więc ten drugi już dzień i szóstą w sumie godzinę. Słuchamy, czytamy, musimy być bardzo uważni – skrupulatnie policzyć budżet, sprawdzić czy oferent, który deklaruje wkład z opłat adresatów prowadzi odpłatną działalność pożytku publicznego, dopytać czy dotychczas prawidłowo się rozliczał. I wydać werdykt. Dać 3 punkty, czy 4? A może 3,5? Znamy festiwal, który oceniamy, byliśmy na poprzedniej edycji, przebiegał super, ale przed nami jest niechlujnie napisany wniosek, złożony w ostatnim dniu naboru, pewnie też w ostatnim dniu pisany. W jednym z opisów nawet daty nie zmienili w stosunku do zeszłego roku. Czy to przejdzie, czy to nie błąd formalny? Oceniamy. Jednak 3 punkty. Na 6 możliwych. Granica.
I potem spotykamy na ulicy przedstawiciela tej organizacji. Niby wszystko okej, kłaniamy się sobie, ale nie jest to tak miłe spotkanie jak ostatnio. Czyżby widzieli naszą kartę oceny? Może jednak powinni dostać 4 punkty? Ale w zasadzie – czemu? Na tle innych wniosków wypadli blado. Tylko pewnie już na te inne nie patrzyli. Gdyby spojrzeli – byliby zadowoleni i z tych 3.
Bo udział w komisji to nie jest przyjemność. To trudna i niewdzięczna praca. Za dobrą ocenę raczej nikt nam nie podziękuje. I w zasadzie na to też liczymy – jakby podziękował, to ktoś jeszcze mógłby zarzucić nam brak obiektywności. W gruncie rzeczy lepiej, że zachowują wobec nas dystans.
Ostatecznie też – na ile nasza ocena jest wiążąca? Wcale. Organ administracji publicznej może ją wziąć pod uwagę, ale nie musi. Czy to czyni naszą pracę lżejszą? Nie – wręcz przeciwnie. Okazuje się, że wniosek, który punktowaliśmy najwyżej i który był dla nas naprawdę dobrze napisany, ostatecznie nie otrzymał dofinansowania. Nie zgadzamy się z tą decyzją. Co możemy zrobić – nic. Przyjąć to stanowisko. Nie zjedliśmy wszystkich rozumów. Ale mimo wszystko – jakoś nieswojo.
Reasumując – członkowie gminnych komisji konkursowych powinni otrzymywać wynagrodzenie. Za czas, za wiedzę, za nerwy. Oczekujemy od nich rzetelnej, dobrej pracy. Tego samego oczekujemy od urzędników oceniających oferty. Urzędnicy za czas poświęcony na komisji pobierają wynagrodzenie – robią to w ramach swoich obowiązków. Dlaczego nie płacimy również osobom z organizacji?
[su_spacer size=”10″]